Żyję po swojemu
W ostatnich miesiącach, w mediach, Paulina Młynarska zaznaczyła się przede wszystkim jako bezkompromisowa obrończyni praw kobiet, osoba, dla której ważną wartością jest niezależność. Przed nami odsłania ducha swej natury i chętnie rozmawia o zdrowiu, które uczyła się rozumieć i szanować podczas pobytu w Indiach.
Rozmawiała: Joanna Weyna-Szczepańska
Co oznacza dla pani bycie zdrowym?
Hm, może zacznę od tego, że właśnie wróciłam z Indii, gdzie byłam sześć tygodni i właściwie tylko zdrowiem tam się zajmowałam. Prowadziłam m.in. swoje warsztaty „Miejsce Mocy”, podczas których zabieram kobiety w różne miejsca na świecie, abyśmy mogły wzmocnić się psychicznie i fizycznie korzystając z tego, co dana kultura ma do zaoferowania. Ponad to bardzo dużo zajmowałam się swoją własną praktyką jogi. Pojechałam doskonalić ją do aszramu, który jest jednym z najlepiej przygotowujących do pracy z ciałem miejsc na świecie. No i tam temat zdrowia był stawiamy każdego dnia. Nam, w Europie, często się wydaje, że bycie zdrową osobą oznacza przede wszystkim dobre samopoczucie. Natomiast odkąd zaczęłam intensywnie ćwiczyć jogę włącznie z technikami relaksacyjnymi i medytacją wiem, że bycie zdrową oznacza bycie świadomym tego fenomenalnego „pojazdu” zwanego naszym ciałem i posiadanie nad nim kontroli. To nie jest tak, że my po prostu czujemy się dobrze. Musimy włożyć dużo pracy w to, aby nasze ciało, jego reakcje fizjologiczne na stres, których nie unikniemy ( jak lekarz mówi, że nie powinna się pani denerwować to trzeba zmienić lekarza!) doprowadzić do porządku. Abyśmy, jak się już trochę podenerwujemy, umieli się zrelaksować, odstresować, odciąć się od źródeł naszych słabości. Ciało musi być zdrowe i sprawne, aby robiło to, czego od niego oczekujemy.
A mnie kojarzy się to ze „spinką” i reżimem.
Ciało wymaga pracy, pewnej konsekwencji i reżimu. Jeżeli nie będziemy ćwiczyć naszych mięśni w odpowiedni sposób, dawać odpowiednich impulsów układowi nerwowemu i kręgosłupowi, możemy doprowadzić się do choroby. Jeżeli nie zadbamy o regenerację, relaksację i harmonię w naszym życiu, ciało odmówi współpracy. To jest rodzaj „spinki”, ale mądrej, która służy naszemu zdrowiu i życiu. „Spinki” dorosłego człowieka, który wie, ze samo się nie zrobi. Musimy nauczyć się odmawiać jedzenia, które nam szkodzi, przestać obżerać się słodyczami, mięsem, chlebem. Ograniczyć alkohol i inne używki. To wszystko wymaga pracy i dyscypliny, ale owoce są słodkie (śmiech).
Rozumiem, że Indie bardzo panią zainspirowały.
To prawda. Pracowałam intensywnie z kilkoma nauczycielami jogi, bardzo starymi ludźmi, którzy byli w fenomenalnej formie. Mogłam przekonać się na własne oczy, że konsekwencja, z jaką oddawali się prozdrowotnym praktykom przez lata, opłaciła się. Ci ludzie byli niezwykle sprawni fizycznie i psychicznie. Mieli szczupłe sylwetki, błyszczące oczy, uśmiechali się. Emanowała z nich niesamowita energia.
Czy po tych 6 tygodniach pobytu w Indiach jest coś, co diametralnie wpłynęło na zmianę pani myślenia o swoim zdrowiu?
Pojechałam tam, m.in., żeby zrobić prawdziwy postępy w jodze. Wiedziałam, że muszę zabrać się za to bardzo intensywnie. Znalazłam się w miejscu, gdzie musiałam wstawać o piątej rano, potem – przez półtorej godziny – medytacja, następnie godziny ćwiczeń jogi i kilka godzin wykładów z teorii dotyczących ciała i zdrowia. Wykonywałam ćwiczenia na różne partie ciała, ale też ćwiczenia duchowe wpływające bezpośrednio na stan psychiczny, wewnętrzne wydzielanie, itd… Wieczorem znów medytacja, a około 21 „zgon” (śmiech). Wracając do swojej celi zasypiałam w drodze do łóżka! Do tego restrykcyjna dieta wegetariańska. Dwa posiłki w ciągu dnia, np. ryż z soczewicą i odrobiną warzyw. O dziesiątej i osiemnastej, niewielkie porcje. Pomimo to, z każdym dniem czułam się coraz lepiej! Dlatego podkreślę: Jeżeli mam mówić o sobie jako o kobiecie niezależnej, a ja bardzo cenię niezależność, to chcę być tak zdrowa i sprawna, jak moi 70-letni nauczyciele z Indii.
Już teraz wygląda pani szczupło i promiennie! (śmiech)
W Indiach schudłam kilka kilogramów, ale traktuję to jako efekt uboczny mojego pobytu, bo przecież nie o schudnięcie mi chodziło. Tam wbili mi do głowy, co to znaczy wziąć ciało w karby i jak się nim zajmować aby było zdrowe, sprawne i szczupłe.
Nie przypominam sobie Pauliny Młynarskiej z nadwagą. To chyba nigdy nie był pani problem.
Ale były nim bóle kręgosłupa! Już w wieku dwudziestu kilku lat po raz pierwszy wypadł mi dysk. Zaliczyłam leżenie plackiem, bolesne zastrzyki i czołganie się do toalety. To z powodu kręgosłupa zaczęłam ćwiczyć jogę.
Pomogło?
Joga na kręgosłup jest genialna! Przestrzegam jednak przed jogą w fitness klubach. Jeśli przy uprawianiu jogi zdarza się kontuzja to są dwa powody: jeden, że przekroczyłaś granice bólu, czego w jodze robić nie wolno, dwa – twój nauczyciel jest niekompetentny, a obecnie nazbyt łatwo można zostać instruktorem jogi. W jodze potrzeba bardzo dużego wyczucia i znajomości rzeczy ze strony nauczyciela, a ludzie zostają instruktorami za szybko.
Ćwiczy pani, dobrze się odżywia, medytuje. Czy, mimo wszystko, bywają dni, gdy czuje się pani naprawdę kiepsko?
Mam 46 lat i pojawiły się u mnie pewne „historie” związane ze spadkiem formy, trochę ze spadkiem hormonalnym. Dopada mnie zmęczenie, którego nie było kilka lat temu. Tłumaczy się to niekiedy spowolnieniem metabolizmu. Jest nawet takie koszmarne powiedzonko, że jak budzisz się po 40-tce i nic cię nie boli to znaczy, że nie żyjesz!
Mówi się też: Pal i pij, bo na coś trzeba umrzeć…
Koszmar! Na szczęście podróżowanie dawno już wyleczyło mnie z tych stereotypów. Napatrzyłam się na tylu starych i niezwykle sprawnych pod każdym względem ludzi, tak pięknych mimo wieku, że śmiem twierdzić, iż to nie jest tylko kwestia metabolizmu. Tu chodzi o pewną filozofię życia, o bycie w zgodzie z pewnymi wartościami, spośród których zdrowie jest bardzo wysoko. To nie metabolizm zwalnia tylko my zwalniamy. Tymczasem trzeba mądrze sobą gospodarować. W naszej szerokości geograficznej mamy ogromny problem z używkami. Nie tylko z alkoholem, papierosami, tabletkami czy narkotykami, ale też cukier, kawa… My po prostu nadużywamy tych rzeczy i po 30, 40 latach regularnego zatruwania organizmu jest problem.
Nie pamiętam młodszej Młynarskiej z nadwagą, ale z papierosem już tak.
Paliłam bardzo długo. Zaczęłam jeszcze w liceum! Rzuciłam kilka lat temu, ale miałam kilka wpadek, nawrotów. Zauważyłam, że my, ludzie kręgu europejskiego, mamy kłopot z przeżywaniem sytuacji przyjemnych na trzeźwo. Jak rodzi się dziecko, trzeba je opić. Nowy rok, pękają butelki. Spotykamy się z w gronie przyjaciół, leje się winko i piwo. Nawet na randkę idziemy na kawę! W hotelach spotykałam turystów z Europy i patrzyłam na nich niekiedy jak na ludzi chorych. Picie, objadanie się, smażenie na słońcu, minimum ruchu. A przecież sama taka byłam, tak robiłam! Niedawno byłam u znajomych Kaszmirczyków na kolacji i rozmawialiśmy o tradycjach weselnych w naszych krajach. W Kaszmirze na wesele może przyjść nawet tysiąc osób. Ludzie rozbijają namioty, każdy przynosi ze sobą coś smacznego do jedzenia. Dlaczego to jest możliwe? Bo nie leje się morze wódki. Pan młody nie musi wydawać na nią pożyczki w banku.
Może ludzie wschodu inaczej przeżywają emocje? Wystarczy im…
Dużo uśmiechu. Tam uśmiech gości na każdej twarzy. Proszę zauważyć jak w Polsce się zachowujemy, gdy nasze spojrzenia spotkają się przypadkowo. Odwracamy wzrok, patrzymy w bok, czujemy się zażenowani. W Azji ludzie patrzą sobie prosto w oczy, a Hindusi jeszcze rozkosznie kołyszą przy tym głową. Uśmiechają się.
Jest pani wyraźnie zauroczona.
Jestem. Podróże to moja wielka pasja, a teraz także zawód. Chcę przybliżać moim czytelniczkom to co uważam za piękne w obcych kulturach. W aszramie spotkałam Francuzki w szarawarach, obwieszone amuletami, modlące się zawzięcie do Sziwy i… śmiertelnie poważne. Rywalizowały z Hindusami, kto jest bardziej uduchowiony. Ten pierwiastek rywalizacji w kulturze zachodniej rzuca się w oczy. Nie mówię o tym, aby odwrócić się od swoich korzeni. Dla mnie pewne rzeczy stamtąd są trudne do wykonania, np. jedzenie rękami. Nie wyznaję również żadnej religii, więc chwilami wszechobecny w Indiach kult różnych bóstw trochę mnie męczy.
W takim razie, jak rozwija pani pierwiastek duchowy, nie wierząc w Boga.
Buddyści również nie wierzą w Boga, a rozwijają praktykę duchową z której czerpie dziś cały świat. Wierzę, że trzeba żyć jak najbardziej etycznie, rozwijać się i przede wszystkim wyciszać umysł, żeby nie szalał. Ja medytuję od 12 lat, ale też – co pragnę podkreślić – wykonałam kawał ciężkiej pracy nad sobą podczas wieloletniej psychoterapii. Właściwa terapia prowadzona przez właściwą osobę, której nie przerwiemy, gdy tylko nam się trochę poprawi, może być fantastyczna drogą ku wewnętrznemu uzdrowieniu. Na szczęście, pomimo kryzysów, nie poddałam się i przeszłam swoją drogę do końca. Mogę spokojnie rozwijać się dalej. Lubię siebie dorosłą. Mam ogromną przyjemność i radość w byciu osobą dojrzałą.
Na urodzie też pani zyskała.
Też tak myślę (śmiech). Wyglądam lepiej niż kiedyś, czuję się lepiej, zmądrzałam. Na co dzień ćwiczę jogę, staram się dużo ruszać, najlepiej na świeżym powietrzu, ponieważ uważam, że nie ma lepszego kosmetyku dla skóry jak tlen. Raz w roku funduję sobie zabieg laserowy na twarz. Polecam, działa odmładzająco! Uważam, że jak człowiek dobrze się odżywia, dobrze śpi i jest w pogodnym nastroju, zawsze wygląda korzystniej.
Jest pani zakochana?
Swoją historią miłosną opisałam w książce „Na błędach!” i chyba wystarczy (śmiech). Nie chcę, aby czytelniczki myślały, że mam kolejnego faceta, bo to nieprawda. Mój partner jest z Australii i siłą rzeczy widujemy się rzadko. Na szczęście takie ze mnie „zwierzę”, co dobrze znosi samotność, lubi ją. Nie męczę się we własnym towarzystwie i za bardzo cenię niezależność, aby zapełniać na siłę swoja codzienność kimś, do kogo można się w każdej chwili przytulić.
Związki na odległość raczej rozpadają się…
To kolejny stereotyp. (śmiech)
Miłość jest ważna w pani życiu?
Jak w każdym. Czy można się bez niej obejść? Bez obecności ukochanej osoby można wytrzymać, bez miłości, pojmowanej nieco szerzej niż tylko romantyczna, raczej nie warto przechodzić życia.
Gdyby miała pani opisać siebie w pięciu przymiotnikach byłyby to:
Nie lubię tego pytania, ale ok. Mogę powiedzieć o sobie, że jestem bardzo silna, mocna i bardzo wrażliwa. I jestem bardzo odważna. Wiem to na pewno.
A po piąte?
Pogodzona z sobą, a nie zawsze tak było. Były okresy, kiedy wydawało mi się, że jestem jakimś zepsutym mechanizmem, nigdy się nie naprawię. Ponieważ się naprawiłam i potrafię już radzić sobie w życiu, jestem też niezależna i z natury samotna. Dobrze mi iść własną ścieżką, we własnym rytmie. Oczywiście, czasem bywa ciężo, ale moje życie uważam za szczęśliwe.
Zdjęcie: Fan Page Paulina Młynarska