W koronie z ośmiotysięczników
Niełatwo umówić się z nią na wywiad. Bardziej niż na rozgłosie zależy jej na tym, aby powiedzieć coś ważnego, a media nie zawsze chcą rozmawiać z himalaistką np. o… wewnętrznym krytyku. Kinga Baranowska – zanim na dobre zaczęła wspinać się po najwyższych górach świata, pracowała w korporacji. Dziś mówi o sobie przede wszystkim jako o sportowcu, a dzięki górom staje się lepszą wersją siebie.
Joanna Weyna Szczepańska: Jestem pod wrażeniem. Na próżno doszukiwać się w Tobie ogorzałej zdobywczyni ośmiotysięczników.
Kinga Baranowska: Wiem, mój wygląd może zwieść (śmiech). Jednak to powinno być budujące: że góry są otwarte dla każdego. Nie potrzeba być atletą, aby zdobywać szczyty. Dużo ważniejsza jest siła płynąca z naszego wnętrza.
Trochę się domyślam, co chcesz powiedzieć i dopytam o to za chwilę. Póki co, siedzi przede mną młoda kobieta – gdyby nie Twoje 41 lat, chciałoby się rzec: dziewczyna! – o jasnych włosach spiętych w kucyk i ze świetlistą cerą. Jako pierwsza Polka wspięłaś się na ośmiotysięczniki: Dhaulagiri, Manaslu i Kanczendzongę, i masz chrapkę na pozostałe! Dokonałaś wielkiego, sportowego wyczynu i pewnie jako wytrawny sportowiec powiesz mi zaraz, że wszystko co najlepsze jeszcze przed Tobą. Jednak zapytam Cię jak kobieta kobietę. Co robisz, że tak wyglądasz? Klimat w wysokich górach potrafi być bezwzględny dla ludzkiego organizmu, a co do dopiero dla urody!
To prawda. Ale nie jest tak, że jest wyniszczający. Przy zachowaniu rozwagi, można zabezpieczyć skórę przed odmrożeniami. Pragnę podkreślić, że dużo groźniejsze dla cery jest słońce niż mróz. Dlatego w pierwszej kolejności stosuję kremy z wysokim filtrem. Gdy jest już naprawdę bardzo mroźno, temperatura spada 30 stopni poniżej zera, smaruję skórę twarzy wazeliną bez wody w składzie i zakładam maskę. Nakłaniam również do tego moich towarzyszy, ale zdarza się, że bagatelizują prośbę. Widocznie uważają, że mężczyznom z ogorzałą cerą bardziej do twarzy (śmiech).
Ile kalorii dziennie potrzebujesz podczas akcji górskiej?
Około 6, 7 tysięcy kalorii.
To więcej niż wyczynowi wioślarze! Jak je uzupełniasz? Sama mówiłaś, że plecak powinien być jak najlżejszy. Nie dźwigacie więc jedzenia w górę.
Coś tam jednak dźwigamy (śmiech). Sztuka polega na tym, aby posiłek, oprócz tego, że jest lekki, był przede wszystkim – racjonalny. Jeśli cukry, to złożone, aby pozyskana z nich energia wystarczała na dłużej. Moim sprawdzonym obiadem na szlaku jest ryż z tuńczykiem, czyli węglowodany złożone plus białko. Dobry, energetyczny zestaw!
Słodycze?
Też są. Suszone owoce, batony z musli. Niestety, słynne marsy i snikersy, jak to czekolada, zamarzają na mrozie i można złamać sobie na nich ząb. Nie polecam!
A kawa? Mnie życie bez niej wydaje się nieznośne…
Piję kawę rozpuszczalną. I smaczne, rozgrzewające herbaty. A już prawdziwa uczta czeka na nas w bazach. Jest tam kucharz, który dla wszystkich gotuje. Pełna regeneracja!
No, dobrze. A co z tzw. higieną osobistą podczas wielodniowej wspinaczki?
Dbamy o nią, spokojnie. W bazie można umyć się w ciepłej, podgrzanej wodzie w tzw. namiociku prysznicowym. W drodze na szczyt przydatne i bardzo praktyczne okazują się wilgotne chusteczki.
Co robicie potem z tymi śmieciami?
Dobre pytanie. Znosimy je ze sobą na dół! To jest wręcz bolesny widok, gdy na poziomie ponad 5 tys. m. n. p. m. natykasz się na porzucone baterie czy celofany po słodyczach! Dlatego, gdy któraś z wypraw zaznaczy po sobie taki śmieciowy szlak, potrafimy to sfotografować i wpuść zdjęcia w odpowiednie miejsca. Mówiąc krótko, po to – aby zawstydzić.
Przeważnie wspinasz się z mężczyznami. Czy masz z tego tytułu jakieś fory?
W akcji górskiej nie ma miejsca na żadne fory. Co to w ogóle znaczy? Podczas wyprawy najważniejsza jest współpraca. Alpinizm to nie jest sport indywidualny. Działamy w zespole. Jeśli będziesz wspaniale się wspinać, a nie będziesz umiała dogadać się z innymi, nie wejdziesz na szczyt. Każdy sportowiec pragnie być najlepszą wersją siebie, jednak – nie powinno to odbywać się kosztem innych. Gdy stanie się działaniem „po trupach”, spadniesz na dno. Podczas zdobywania wysokiej góry nie idziesz w pojedynkę. Wspinasz się z innymi. To prawda, celem jest szczyt, jednak dojrzały alpinista ma również swoje wartości. Jedną nich jest bezpieczeństwo. Twoje, i twoich towarzyszy. I może się zdarzyć, że trzeba zagłuszyć osobistą ambicję i posłuchać pokory. W 2007 roku byłam sto metrów w linii prostej od szczytu Dhaulagiri. Po wielu dniach wspinaczki. W pokonaniu ostatniej grani przeszkodziło załamanie pogody. Natura pokazała swoje mniej przyjazne oblicze. Wspinaliśmy się wówczas w trójkę. Ja i dwoje moich współtowarzyszy ze Szwecji i Słowacji. Nie było większych dyskusji, czy wędrujemy dalej. Zawróciliśmy. Po zejściu do bazy byłam z siebie dumna. Poczułam, że zdałam bardzo ważny test. Stałam się dojrzałą himalaistką. Taką, która wspina się szanując pewne wartości i szanując naturę. Zdobycie szczytu jest ukoronowaniem wielkiego trudu, również tego, który podejmujemy wewnątrz własnych serc. Kiedy na przykład potrafimy zrezygnować z triumfu na rzecz wspólnego bezpieczeństwa. Kilka miesięcy później zdobyłam Dhaulagiri we wiosennym podejściu. Mało tego, wraz ze mną wspinała się Kasia Skłodowska; mimo, że nie udało jej się stanąć na samym wierzchołku, to jednak jej również należą się brawa.
Kiedy wyobrażam sobie Ciebie wędrującą z plecakiem wciąż w górę, ze śniegiem wciskającym się do zmrużonych oczu, nocującą w smaganym mroźnym wiatrem namiocie i myjącą się w wodzie z rozpuszczonego śniegu, zastanawiam się, jak większość śmiertelników z nizin: po co to robisz?
Ponieważ to jestem ja, Kinga. Dziewczyna rozmiłowana w górach. Jestem szczęśliwa, ponieważ to, co robię, jest nie tylko moją ogromną pasją, ale również najlepszym z możliwych dla mnie sposobów na zrozumienie kim naprawdę jestem i na wyrażenie najlepszej wersji siebie. Na głęboki, wewnętrzny rozwój oraz doznania i przeżycia, które są dla mnie ważnymi lekcjami również tego, jak żyć potem tu, na nizinach.
Czy nie jest tak, że będąc na nizinach tęsknisz za górami, a w górach marzysz już tylko o tym, aby znaleźć się w domu?
W górach jestem TU i TERAZ. Nie ma miejsca na rozkojarzenie, ponieważ każda myśl, która odciąga uwagę od tego, jak zrobić po prostu kolejny krok, jest marnowaniem bezcennej energii. W górach każdą chwilę doświadczasz do cna. Nie ma nic poza nią. Jest cel w postaci szczytu i droga do niego, którą zmierzasz, z uważnością i pokorą. Na niziny staram się przenieść to, czego nauczyłam się w górach. I jeśli to się udaje, doznaję wspaniałego stanu: spokoju i harmonii. Bo kiedy jesteś TU i TERAZ znikają niepotrzebne obawy. Jesteś zanurzona w tej właśnie chwili, w tej godzinie i przekonujesz się, że ona jest pełna. Jest dobra. Nie ma w niej lęków. Doświadczasz życia o wiele głębiej, nawet, jeśli nie wydarza się nic szczególnego.
Spotkałyśmy się na konferencji prasowej, podczas której poruszano temat idei „Live InSync”. W oparciu o badania, pokazujące, jak wciąż jeszcze wiele kobiet nie potrafi uwolnić pełni swojego potencjału z powodu poddawaniu się wewnętrznemu krytykowi, Ty również zabrałaś głos. Masz duży problem ze swoim wewnętrznym krytykiem?
Hm, myślę, że coraz mniejszy. I nie dlatego, ze udało mi się go zwalczyć! Nie przepadam za tym słowem. Chodzi o to, że ja ze swoim wewnętrznym krytykiem w ogóle nie walczę. Jeśli mi coś mówi, przyglądam się temu. Zastanawiam się: ale o co chodzi? Co to ma być? Co kryje się za informacją, którą usiłuje mi przekazać? Traktuje jego głos bardziej jak komunikat, który ma mi powiedzieć coś ważnego o przeżywanych emocjach i stanach. Co w nich nie gra? Dlaczego je odczuwam i przeżywam w taki sposób? Co mogę z tym zrobić. Zdecydowanie bardziej wolę wejść w rolę obserwatora niż walecznego rycerza. Zrozumieć, bo gdy zrozumiem, może się okazać, że bitwa może wcale nie była potrzebna! Dlatego nie walczę ze swym wewnętrznym krytykiem i nie ignoruję go, a raczej obserwuję, co chce mi przekazać i potem, w zależności od decyzji jaką podejmę; albo coś z tym zrobię albo nie. I to „NIE” też będzie w porządku.
Jakie masz plany na Nowy Rok?
Chciałabym, aby ten rok był pod znakiem rozwoju, budowania, kreowania. Co mam na myśli? Takie pójście małymi krokami między innymi w stronę pracy zawodowej. Obecnie zajmuję się dzieleniem się swymi doświadczeniami podczas warsztatów, wykładów, chcę to robić jeszcze lepiej. Dlatego podjęłam studia podyplomowe. Z pewnością chcę jeździć i trenować w Tatrach, szczególnie podczas sezonu zimowego, Tatry to mój drugi dom w Polsce. Później zobaczę, czy z tego urodzi się jakiś większy projekt sportowy. Chcę też, aby znalazł się czas na życie prywatne i o to pragnę zadbać: o relacje, o bliskich, o siebie w tych relacjach. Na nowy rok patrzę pozytywnie, a na stary – z wdzięcznością.