Mamy tylko jedno zdrowie – wywiad z dr Piotrem Gryglasem
Na urlopie trzeba się lenić! Odpoczywać i robić to, co daje nam największą przyjemność. To lekarska porada doktora Piotra Gryglasa. Jest on doskonałym kardiologiem, specjalistą leczącym nadciśnienie oraz wykładowcą. Telewidzom znany jest z porad, których od lat udziela na antenie TVN. Aż trudno uwierzyć, że o mały włos nie został nauczycielem biologii…
Rozmawiają: Ilona Szajkowska i Ewa Wagner
Proszę zdradzić naszym czytelnikom, dlaczego wybrał Pan akurat ten zawód? Czy marzył Pan o tym od dziecka?
Jako dziecko nie marzyłem o tym, żeby być lekarzem. Całe życie byłem zafascynowany biologią, zawsze lubiłem się jej uczyć. Do dzisiaj jest to moja druga, po medycynie, pasja. I to zachwyt, jaki odczuwałem wobec przyrody, skierował moją uwagę ku medycynie. Chciałem studiować biologię, by być nauczycielem tego przedmiotu. Ale stało się inaczej za sprawą mojej fantastycznej ciotki, która jest dermatologiem. Gdy usłyszała o moich planach, powiedziała mi, że przecież medycyna to też biologia, tylko biologia człowieka. Zdecydowałem się więc na studia medyczne, a swoje pasje pedagogiczne realizuję dziś podczas zajęć ze studentami.
Czy traktuje Pan swój zawód jako powołanie, życiową misję? A może po prostu jako sposób zarabiania na życie?
Nie wyobrażam sobie lekarza, dla którego zawód ten nie byłby pasją. Jest to bardzo ciężka, żmudna, monotonna praca. Obciążenie jest tak duże, że poruszanie się w warunkach, które nie spełniają naszych oczekiwań i marzeń, grozi frustracją i nieszczęściem osobistym. Każdy lekarz musi wykonywać swoją pracę z zamiłowaniem i traktować ją jak misję. Na tym ona polega – my, lekarze, jesteśmy blisko ludzkiego nieszczęścia, tragedii. W takiej sytuacji poczucie misji jest konieczne. Chociaż to bardzo piękny zawód, to w naszym kraju jest on niedoceniany. W krajach Europy Zachodniej mówi się, że najpiękniej zarabia się pieniądze, ratując ludzkie życie i przywracając ludziom zdrowie. W Polsce taka opinia jest rzadka.
Może dlatego, że ludzie odbierają lekarzy jako nieczułych?
Często słyszy się w mediach, że lekarze są bez uczuć, bezwzględni i bezduszni w relacjach z pacjentami. Rzeczywiście, przez ciągłe obcowanie z ludzkim nieszczęściem empatia może być trochę stępiona. Lekarz przyzwyczaja się do ludzkich tragedii, do śmierci. Jest to jednak pewien rodzaj mechanizmu obronnego. Nie oznacza to znieczulenia na problemy pacjentów, na ich tragedie, choć one dzieją się codziennie. Do nas nie przychodzą ludzie zdrowi. Do każdego ludzkiego problemu należy podejść profesjonalnie oraz indywidualnie i starać się pomóc choremu.
Czy uczelnie medyczne przygotowują studentów do radzenia sobie z takim obciążeniem psychicznym w przyszłej pracy?
Nie wyobrażam sobie, by przykładowo na dwutygodniowym kursie nauczyć człowieka wrażliwości. Co prawda w czasie studiów medycznych odbywają się zajęcia z psychologii, ale wrażliwości nabiera się, podglądając starszych kolegów po fachu. W każdej klinice doświadczeni profesorowie starają się zwrócić uwagę studentów na relacje z pacjentem i uwrażliwiają ich na to, że ta praca to nieustanne obcowanie z ludzkimi problemami.
Dwadzieścia lat pracuję w tym samym miejscu, w jednej klinice, w szpitalu akademickim. Dostałem tutaj etat od razu po studiach. Od kiedy tutaj jestem, każde zajęcia dydaktyczne zawierały kwestie dotyczące kontaktów z rodziną pacjenta, tego, jak dostrzegać człowieka, uwrażliwić się na ludzkie nieszczęście. Każdy z wielkich lekarzy podkreśla, że uczy się tego z biegiem lat.
Niedawno przeczytałem wstęp napisany przez profesora Bohosiewicza do podręcznika akademickiego z 1987 o chorobach wewnętrznych dla trzeciego roku i sam z przyjemnością odświeżyłem swoją świadomość empatii. Przeczytałem też ten wciąż bardzo aktualny tekst swoim studentom. Jeśli lekarz jest niewrażliwy, to zazwyczaj jest to ktoś, kto nie lubi ludzi i przypadkiem zaplątał się na medycynę. To też się może zdarzyć.
Ale czy zdarzają się takie sytuacje, gdy puszczają Panu nerwy?
Tak, zdarza się, że i mnie puszczają nerwy. Gdy jestem przemęczony i mam zbyt wiele obowiązków na raz, wtedy cierpliwości dla pacjenta jest mniej – ale zawsze ją znajduję. Jest jednak coś, co mnie w pacjentach denerwuje. Zdarzają się osoby, które z premedytacją chcą lekarza wprowadzić w błąd, nie zdając sobie sprawy, że sprowadzają zagrożenie dla własnego życia i zdrowia. Oszukany lekarz wystawi złą diagnozę i przepisze złe leki. Jeżeli pacjent coś zataja, nie mówi, jakie leki bierze, albo zażywa coś po kryjomu, to nie jestem w stanie tego zrozumieć. To są rzadkie sytuacje, ale to one sprawiają, że mogę się zdenerwować. Czasami zdarza się, że krzyczę na pacjenta, ale to taki rodzaj teatru. Robię to wtedy, kiedy widzę, że chory sam wpędza się do grobu. Kiedy nie rozumie, że musi odmienić styl życia. To bywa ostatni dzwonek, żeby coś zmienić. Wtedy stosuję różne, nawet dramatyczne, środki perswazji.
Pacjenci czasem się wstydzą, czasem się po prostu boją… Nie zawsze mataczą ze złej woli.
Dlatego kolejnym, dużo większym, powodem do zdenerwowania są próby oszukania lekarza w celu uzyskania jakichś korzyści. Irytują też pacjenci – na szczęście rzadko tacy się zdarzają – którzy są najmądrzejsi, sami próbują się leczyć, stosując alternatywne sposoby, które im szkodzą, a mimo to przychodzą do lekarza, choć z lekarskiej porady wcale nie korzystają. Takie leczenie z góry jest skazane na niepowodzenie. To są właśnie sytuacje konfliktowe.
Czy człowiek musi mieć bardzo poważne problemy, żeby wreszcie zacząć o siebie dbać?
Tak, często jest to najlepsza motywacja, ale… Pewien psycholog trafnie porównał wizytę u lekarza do spotkania z radarem. Gdy prowadząc samochód, podjeżdżamy do radaru, zwalniamy. Gdy już go miniemy, przyspieszamy. Nie ma już niebezpieczeństwa otrzymania mandatu, choć przecież w dalszym ciągu istnieje ryzyko dla naszego życia i zdrowia. Podobnie jest z pacjentami. W tydzień po wizycie u lekarza zapominają, przed czym ich specjalista przestrzegał i – hulaj dusza, piekła nie ma. Znów niezdrowo jedzą i palą papierosy.
I co Pan wtedy robi?
Jednym z moich podstawowych zadań jako lekarza jest edukowanie pacjentów. To się tak szumnie nazywa, ale naprawdę jest to coś, co pacjenci cenią najbardziej. Nawet wtedy, gdy wcale tych informacji nie chcą usłyszeć ani z porad nie skorzystają. Każdy człowiek chce od lekarza uzyskać informacje na temat zdrowia i zdrowego stylu życia. Spotykam się z ogromną wdzięcznością pacjentów właśnie za życiowe rady, które pomagają zadbać o zdrowie, a nawet je odzyskać. Dotyczą one nie tylko leków i leczenia. Bardzo ważne są rozmowy o potrzebach pacjenta i zaspokojenie jego ciekawości. Każdy chce, żeby lekarz wytłumaczył, co mu dolega.
Kto bardziej dba o zdrowie i słucha swojego lekarza – kobiety czy mężczyźni?
Nie ma tutaj żadnej reguły. Co roku leczę ponad cztery tysiące pacjentów i muszę powiedzieć, że zdarzają się różne przypadki, nie można generalizować. Czasami trafi się tak trudny męski pacjent, że wystarczy za dziesięć „trudnych” pań. Chociaż trzeba przyznać – kobiety chętniej współpracują i są bardziej rzetelne. Lepiej realizują zalecenia, biorą przepisane leki.
Wygląda Pan na wysportowanego. Czy stosuje się Pan do zaleceń, które daje swoim pacjentom?
Nie zawsze to wychodzi. Staram się zdrowo jeść, od kilku lat biegam, co zalecam również pacjentom. Jednak praca lekarza wiąże się z wstawaniem o 5.30, a powrotem do domu po 23. Pacjentom zalecam jedzenie 5 posiłków, ale mnie nie zawsze udaje się to realizować. Bywa, że mam czas tylko na jeden posiłek w ciągu dnia.
Na początku rozmowy wspomniał Pan, że przyroda, biologia to wciąż Pana hobby. Jak je Pan realizuje?
Przez podziwianie przyrody, hodowanie zwierząt i uprawianie ogrodu. W domu mam koty, psa, ptasznika, pytona, patyczaki, dwie jaszczurki. Do tego dwa trzystulitrowe akwaria – jedno morskie (taka kropla oceanu), drugie słodkowodne. Hoduję też pszczoły. Czasami więc zdarza mi się być weterynarzem (śmiech).
Jak rodzina przyjmuje to nietypowe, i chyba dość pracochłonne, hobby?
Żona traktuje ten zwierzyniec bardzo dobrze. Zajmuje się naszymi zwierzętami równie troskliwie jak naszymi dziećmi. Uważa, że to są domownicy, personalizuje je. Rozpieszcza i na wszystko pozwala. Jak się nasz wielki kocur położy na stole, to pyta: – Dżerusiu, co ty robisz, wazę udajesz? Rozmawia sobie z nim, że nieładnie tak wchodzić na stół. To bardzo mnie cieszy. Czasem, gdy zapominam nakarmić jakieś zwierzątko, to mi o tym przypomina. Wieczorem pyta, czy dałem jeść pająkowi i rybom, czy wąż już dostał swoją mysz. Ostatnio wracam dość późno do domu i bywam tak padnięty, że nie mam sił, żeby ten cały mój zwierzyniec nakarmić. Dobrze, że żona mnie motywuje.
Do zawodu zachęciła Pana ciocia lekarka. Czy Pana dzieci chcą pójść w ślady taty?
Starszy syn ma 20 lat i studiuje medycynę. Młodszy, 14-latek, kończy drugą klasę gimnazjum. Ma ścisły umysł, świetną pamięć. Widziałem w nim talent matematyczny. Nie myślałem, że będzie chciał zostać lekarzem, ale od jakiegoś czasu bardzo wsłuchuje w to, co ja mówię i obserwuje, co robi starszy brat. Pewnego dnia dostał dwóję z kartkówki z matematyki i skomentował to: – No widzisz, tak jak ty, nie umiem matmy, to co ja mogę w życiu robić? Mogę być tylko lekarzem.
Synowie bardzo się od siebie różnią. Starszy jest empatyczny, obdarzony ogromną inteligencją społeczną. Myślę, że będzie umiał nawiązać dobry kontakt z pacjentami. Młodszy syn jest bardziej zamknięty, ale bardzo spostrzegawczy i konkretny. Jako lekarz może być świetnym fachowcem i badaczem. Na szczęście medycyna jest bardzo rozległa i daje tak duży wachlarz możliwości, że obaj powinni znaleźć coś dla siebie.
Co dało Panu największą satysfakcję? Osobistą? Zawodową?
Największym osobistym osiągnięciem jest stworzenie wspaniałej rodziny, z superżoną i supersynami. Dobry kontakt z nimi to dla mnie sukces. W mojej pracy najbardziej cenię zdobycie umiejętności leczenia ludzi. Nauczenie się tego daje mi wielką satysfakcję. Każdy wyleczony pacjent to dla mnie ogromna duma i radość. To też nagroda za ciężką pracę i naukę. Ogromną satysfakcję sprawia mi leczenie kobiet w ciąży. Wielu lekarzy się tego boi.
Dużo czasu poświęca Pan na leczenie chorych, ale też na edukowanie specjalistów. M.in. w Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego prowadzi Pan wykłady dla farmaceutów.
Od lat spotykam się też z farmaceutami w Mazowieckiej Izbie Farmaceutycznej czy właśnie w Centrum, gdzie współpracuję z prof. Haliną Makulską-Nowak. Wielokrotnie byłem zapraszany na wykłady szkoleniowe dla farmaceutów w ramach kształcenia podyplomowego. To są zawsze przemiłe spotkania, twórcze dyskusje. Słuchacze zadają wiele cennych pytań.
Jak wyobraża Pan sobie idealną współpracę lekarzy z farmaceutami?
Dobra współpraca lekarza z farmaceutą ma ogromne znaczenie. W Anglii czy Niemczech farmaceuta jest w stałym kontakcie z lekarzem prowadzącym chorego. W razie wątpliwości dzwoni do niego, aby wymienić opinie na temat leku i jego dawki, porozmawiać o pacjencie. Takie kontakty zwiększają bezpieczeństwo pacjenta i podkreślają dobre praktyki współpracy w medycznych zawodach. Farmaceuta nie dość, że jest profesjonalistą, i wie wszystko o lekach, to jeszcze ma kontakt z pacjentem i może o wątpliwościach i pytaniach pacjenta rozmawiać z lekarzem. To wszystko jest niezwykle cenne, ale w dzisiejszym pędzie nie zawsze udaje się kultywować tę dobrą tradycję. Ja sam uwielbiam, gdy dzwonią do mnie farmaceuci i pytają o pacjentów, o leki zapisane na recepcie. Człowiek jest tylko człowiekiem, więc czasami można popełnić pomyłkę. Wtedy kłopot ma pacjent. Staramy się razem z farmaceutami załatwić te formalności w ludzki sposób. Czasem poprawiam receptę, gdy leki już są u chorego, który ich bardzo i pilnie potrzebował.
Jest Pan współpracownikiem „Mody na Zdrowie”. Jaką radę na lato chciałby Pan przekazać naszym czytelnikom?
Czytelnikom „Mody na Zdrowie” z okazji zbliżającego się lata zalecam korzystanie z życia podczas urlopu. Warto cieszyć się wolnym czasem, nie marnować ani chwili z tych dni. Trzeba cenić to, co widzimy dookoła. Bardzo wielu ludzi tak się zapędza, że nie potrafi skorzystać z wakacji. Wpędzają się w przemęczenie, nerwicę, a potem kończy się to depresją. Trzeba pamiętać o przystopowaniu, zwolnieniu tempa życia. Nawet ja to robię, by wyrwać się z błędnego koła. Jak jest czas pracy, to się pracuje, ale gdy przychodzi weekend czy urlop, to starajmy się je wykorzystać na odpoczynek, relaks. Spróbujmy odciąć się od codziennych obowiązków i robić to, co najbardziej lubimy, by „naładować akumulatory”. To bardzo ważna sprawa, bo coraz mniej ludzi potrafi korzystać z wolnego czasu. Mamy jedno zdrowie, tylko jeden organizm. Zadaniem człowieka jest o niego dbać.