|

Jeszcze będzie pięknie

Na ogół wiedzieliśmy, jak mniej więcej będzie wyglądało nasze życie następnego dnia. Teraz wszystko się zmieniło. Uczymy się tego nowego życia. Wiemy, że ten czas przeminie, że przetrwamy, pójdziemy do przodu, wygramy. Znów. O doświadczeniu pandemii, o naszym tu i teraz, o lekcji, która przed nami, rozmawiają profesor psychiatrii Judith Orloff, dr psychologii Ewa Woydyłło-Osiatyńska, Wojciech Eichelberger – psychoterapeuta, i Adam Górczyński. 

Adam Górczyński: – Samotny Papież Franciszek po wielkanocnym błogosławieństwie Urbi et Orbi prosił ludzkość: „zainfekujmy się nadzieją”. Czy nam się to uda? 

Judith Orloff: – Tak. Jest to teraz zadanie, które przed nami stoi. Jeżeli przyjmiemy, że mieliśmy przez to przejść, skupimy się na tu i teraz, pozostawimy przeszłość i przyszłość, a zajmiemy się tym, na co mamy największy wpływ, teraźniejszość, to możemy zbudować jeszcze lepszy i mądrzejszy świat wokół siebie. Czytelnicy „Mody na Zdrowie” dzięki naszym rozmowom byli trochę przygotowani na ten trudny, bo inny czas. Wiedzieli już, że poprzez całkowite pogodzenie się z rzeczywistością osiąga się błogość życia w każdych czasach.

Adam Górczyński: – Przypomnę więc tym, których te rozmowy ominęły, że cykl „Moda na Zgodę” rozpoczęliśmy w listopadzie 2018 roku, mówiliśmy o zgodzie narodowej. Okazała się nam potrzebna w czasie pandemii. Nie było z nią najgorzej. Późniejsze przykłady z życia Marianny Popiełuszko, która musiała poradzić sobie z bestialskim mordem jej syna przez komunistyczną władzę, czy matki przyszłego papieża Jana Pawła II, która żeby urodzić syna, zaryzykowała własne życie, o których pisała u nas dr Milena Kindziuk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, to przykłady pełnej akceptacji życia. Pokora, a wreszcie całkowite pogodzenie się z rzeczywistością zaprowadziły naszą redakcję do amerykańskiej profesor psychiatrii Judith Orloff, z którą rozmawiamy od wielu miesięcy, nieświadomie przygotowując nas na tę rzeczywistość, z którą musi zmierzyć się świat, również ten nasz, nam najbliższy, nasz kraj, nasze miasta, nasze wioski, nasze zakłady pracy, nasze rodziny i wreszcie my sami.

Judith Orloff: – Dlatego właśnie uważam, że nasi Czytelnicy w większym stopniu byli przygotowani psychicznie na czas, którego nikt nie przewidział, a właściwie, mówiąc precyzyjnie, nikt nie umiejscowił go w tym czasie.

Adam Górczyński: – Czy ta nowa rzeczywistość nas przerosła?

Judith Orloff: – Najpierw patrzyliśmy na Chiny przez pryzmat doniesień medialnych. Obserwowaliśmy je biernie, zapominając, że współczesny świat bardziej niż kiedykolwiek jest globalną wioską, że wirus na innym kontynencie w dzisiejszych czasach jest tak bliski jak u sąsiada w domu lub mieszkaniu tuż obok.

Adam Górczyński: – Naiwnie łudziliśmy się, że to skończy się na doniesieniach medialnych, że poprzez media to nie przeniesie się do nas. Zapomnieliśmy, że siatka połączeń biznesowych, handlowych jest tak wielka, że wirus za chwilę rozwiał się na cały świat, bynajmniej nie przez wiatr, tylko przenoszony fizycznie przez ludzi.

Ewa Woydyłło: – Tylko człowiek może przekazać go drugiej osobie. Wygląda na to, że zabrakło nam wszystkim wyobraźni i odpowiedzialności. Zapomnieliśmy, że wszyscy się przemieszczamy, że w jakimś stopniu jesteśmy już społeczeństwem globalnym.

Adam Górczyński: – Władze państwowe zaczęły się przygotowywać, dopiero gdy ten wirus przekroczył granice ich państw. Czy to nie za późno?

Judith Orloff: – Niektórzy bagatelizowali niebezpieczeństwo. Na przykład Boris Johnson – premier Wielkiej Brytanii, Donald Trump i inni przywódcy, także administracja Unii Europejskiej. A przede wszystkim władze chińskie, które ukrywały przed światem prawdę o tym zagrożeniu. Ten wirus zaatakował nas przez miasto międzynarodowych transferów handlowych, akademickich, turystycznych – Wuhan – w najbardziej newralgicznym czasie, gdy witano tam Nowy Rok, więc w czasie skumulowanych podróży i wyjazdów.  W najgorszym mieście, w najgorszym czasie. Rząd chiński milczał, ukrywał tę wiadomość przez ponad dwa tygodnie, a potem było już za późno.

Ewa Woydyłło: – Na to nakłada się reakcja obronna. Nie mówmy prawdy, żeby nie wywołać światowej paniki. A inni, ludzie w innych krajach myśleli, że mnie, nas to może nie spotka. Bardzo często myślimy właśnie w ten sposób. Też mam takie skłonności. Rządy jak najdłużej chciały podtrzymać gospodarkę, nie zamknięto od razu granic. To były trudne decyzje. Trzeba to jednak zrozumieć. Ja po rozmowie z kilkoma przyjaciółmi uświadomiłam sobie, że mój brak wyobraźni – bo ja nie mam wyobraźni, latem nie umiem sobie kupić kurtki zimowej nawet za półdarmo w dużej promocji ani w zimie kostiumu kąpielowego, kiedy kosztuje 70 proc. taniej – to oczywiście chroni mnie przed lękiem, strachem i paniką. Myślę zawsze, że jakoś to będzie. Nie umiem sobie wyobrażać poważnych konsekwencji. Mimo że jestem przecież już bardzo dorosła (śmiech). Ale też nigdy nad tym nie pracowałam, więc nie mam w sobie takich umiejętności. Całkiem świadomie zresztą. Bo ten dar widzenia najczarniejszych scenariuszy może być również bardzo szkodliwy. Jako psycholog zajmuję się różnymi ludzkimi problemami. I zauważyłam, że jednym z trudniejszych zadań jest leczenie silnego nastawienia na negatywne konsekwencje, na negatywny rozwój wydarzeń.

Adam Górczyński: – Rozumiem, że władze państw działają pod presją, nie mogą też nas zastraszyć. Czegoś chyba zupełnie jednak innego oczekiwaliśmy w tej sytuacji od rządów. Ta epidemia odsłoniła niekompetencję i brak wyobraźni. Świat pod rządami obecnych władz okazał się w wielu krajach bezradny, spóźniony, krótkowzroczny i w dodatku bez okulistycznej korekty. Nawet wtedy, gdy epidemia zaatakowała Włochy, inne państwa w Europie nadal przyjmowały postawę: „nas to nie dotyczy”. Ale zostawmy tę sprawę innym, zastanówmy się nad tym, jak my w domach powinniśmy zarządzać tym kryzysem?

Ewa Woydyłło: – To oczywiście nie będzie łatwe. Znana włoska pisarka i scenarzystka Cristina Comencini, przebywająca na kwarantannie, odniosła się do tego, o co pan pyta: „Nadeszła chwila prawdy. Dla par, które nie są w stanie się znieść, i dla tych, które twierdzą, że się kochają. Tych, które spędziły ze s obą całe życie, i dla tych, które są razem od niedawna. Dla ludzi, którzy ze względu na umiłowanie wolności nie zdecydowali się na życie z kimś, i dla tych, którzy po prostu nie mieli wyboru. Dla dzieci, które nie  mają szkoły, dla młodych, którzy się pragną, ale nie mają jak się spotkać… Wszyscy musimy sobie wymyślić nowe życie, czuć się blisko, nawet jeśli bardzo się oddaliliśmy. Stajemy twarzą w twarz z czymś, czego na ogół unikamy za wszelką cenę. Z nudą. A także z odległością, bezczynnością, ciszą albo wręcz odwrotnie – z wrzaskami dzieci, które szaleją, nie mogąc wyjść z domu. Stajemy skonfrontowani z życiem, jakie sami sobie wybraliśmy albo jakie zesłał nam los, z tym, co nazywamy naszym domem, który przez lata budowaliśmy, a dziś, ze względu na epidemię, jesteśmy na niego skazani”. To jest dla nas prawdziwy test.

Adam Górczyński: – I jak sobie z nim poradzimy?

Wojciech Eichelberger: – Możemy reagować różnie: najpierw rozdrażnieniem i agresją, które po jakimś czasie może przekształcić się w apatię i depresję. Z tego co słyszałem, w Chinach po kilkutygodniowej kwarantannie znacznie zwiększyła się liczba rozstań i rozwodów. Przeczuwam jednak, że w wieloletniej perspektywie obecne wydarzenia pozytywnie wpłyną na nasze indywidualne i wspólnotowe istnienie. W znacznej mierze dzięki wielkiej lekcji pokory. Skończyła się nasza uporczywa i arogancka ignorancja sklejona z narcystycznym złudzeniem omnipotencji. To niebezpieczny syndrom przejawiający się w przekonaniu, że podporządkowaliśmy sobie świat przyrody, a wkrótce dzięki sztucznej inteligencji zamienimy się w wiecznie żyjące cyborgi. Pandemia nas urealnia, sprowadza z powrotem na ziemię. Przypomina o tym, że nasze ciała to biologiczne organizmy zintegrowane z ekosystemem planety, i że mimo całego postępu cywilizacji w dalszym ciągu jesteśmy tylko częścią natury – choć wyjątkowo kłopotliwą.

Adam Górczyński: –  Nawet następca św. Piotra, papież Franciszek, w pokorze i samotności modli się do Boga, z trwogą… i prosi Go o zrozumienie naszych słabości i lęku, pokazuje swoje i nasze człowieczeństwo w pokorze przed czymś, co nas przerasta?

Judith Orloff:  – Bo następca św. Piotra jest po prostu człowiekiem, tak jak był nim za życia ziemskiego św. Piotr. Papież podporządkował się wszystkim ziemskim przepisom i zakazom. Pogodził się z rzeczywistością i prosił w swoim i w naszym imieniu Boga o pomoc. Bo tyle mógł zrobić. Powróćmy, panie Adamie, na moment do naszych wcześniejszych rozmów. Pogodzenie się z rzeczywistością wymaga od nas akceptacji siebie w całkowitej prawdzie z rolą, jaką przypisał nam los. Tylko raz Stwórca przysłał na świat swojego Syna, którego śmierci i zmartwychwstania doświadczaliśmy w sposób szczególny w czasie pandemii. Zwłaszcza w USA i w Polsce był to okres wzmożonych zakażeń, ale także w wielu innych krajach. To jest bardzo wymowne i symboliczne. Ten czas. 

Adam Górczyński: – Zamknięci w domach, zamknięci w lęku. Samotni jak Jezus na krzyżu doświadczający wszystkiego przecież po ludzku. Dopiero zmartwychwstanie jest największym cudem. Chrystus – człowiek prosił Boga Ojca jak w czasie Świąt Wielkiej Nocy Franciszek. Nikt nie może zacierać tej granicy pomiędzy Bogiem a człowiekiem, nie możemy się czuć bogami, bo nimi nie jesteśmy. Zgadzam się, że trochę o tym zapomnieliśmy. Nawet w medycynie. I w tym sensie zatrzymanie nas w domach, w rodzinach, w relacjach, w związkach, w pracy było darem losu. Lekcją. W końcu mogliśmy się zatrzymać i przyjrzeć naszej codzienności.

Wojciech Eichelberger: – Pytanie tylko, co zobaczyliśmy, jaką codzienność? Czy w ogóle poddaliśmy ją gruntownej analizie? Bo to byłoby najważniejsze w tej sytuacji.

Ewa Woydyłło: – Kluczowe jest skierowanie własnej aktywności w stronę, gdzie zagrożenie zamieniamy w szansę. Można powiedzieć najprościej: zastanów się, co teraz możesz zrobić, na co w wirze codziennych obowiązków nie znajdujesz czasu. Jesteśmy przyzwyczajeni do gonitwy, do pędu. Trzeba czasu, żeby się zorientować, że kręcimy się czasem za własnym ogonem. Przecież na brak czasu ciągle narzekamy. A tu nagle dostaliśmy go w prezencie. Musieliśmy go przyjąć, to tak jakby bank nagle zauważył, że od dawna nie zawiadamiał nas, że na koncie narosły nam procenty i teraz postanowił nam je wypłacić. Teraz w prezencie dostaliśmy czas. Czas, o którym pan Adam pisał w jednym ze wstępniaków opublikowanych w tomiku „Witam”, przygotowałam się (śmiech), o tu, na str. 82 „W biegu”:

W biegu 

Mówisz, że na to nie masz czasu,
że wszystko dzieje się tak w biegu,
że jeszcze tego nie zrobiłeś,
że w końcu musisz znaleźć – czas.
Odkładasz to na chwilę tylko,
na dzień kolejny, na miesiąc przyszły,
na nowy rok, na lata całe,
na zawsze – tak jakby to było bez znaczenia.
A ktoś, kto dał nam tutaj wszystko
i wierzy w ciebie bezgranicznie,
i trzyma kciuki gdzieś tam w niebie,
na wszystko przecież dał nam czas.

Adam Górczyński: – A jak z pandemią radziły sobie osoby najbardziej zagrożone, ludzie starsi?

Ewa Woydyłło: – Stosunkowo dobrze. Osoby starsze nie mają aż takiej potrzeby, żeby się przemieszczać. Nie myślały, że ktoś ogranicza ich swobody. Z jednej strony zapewne było im łatwiej przyjąć wszystkie zakazy i restrykcje, ale z drugiej to właśnie seniorzy mogą mieć najgorzej. W Polsce teraz dopiero rozwija się pogląd, że wiek nie musi oznaczać rezygnacji z aktywności. Przekonanie, że życie może być ciekawe i bogate na każdym etapie, trzeba w sobie zacząć wyrabiać bardzo wcześnie. Większości ludzi, którzy dziś są w podeszłym wieku, nikt tego nie nauczył. Wręcz przeciwnie, wpojono im, że w pewnym wieku muszą z wielu rzeczy rezygnować, że przestają się liczyć. Przy tym u starszych osób realizm zostaje zastąpiony przez fatalizm, tak jakby mieli permanentnie założone ciemne okulary. Poza tym takie osoby często fizycznie już gorzej się czują, są obolałe, mają swoje dolegliwości. Gdy ich zapytasz, co u nich słychać, to słyszysz, że właściwie nie mają żadnych radości. Nie umieją o sobie myśleć. I z tym jest im bardzo trudno. 

Adam Górczyński: – Nie zawsze oczywiście tak jest. Myślę, że nasi najstarsi Czytelnicy tyle przeżyli, że byli zapewne mniej wystraszeni niż młodzi. Zresztą kwarantanna domowa dla wielu z nich, tak jak pani powiedziała, jest normalnością. Bez koronawirusa. Czekają na telefony najbliższych, którzy w tym biegu i kołowrotku życia z trudem znajdują czas dla tych, dzięki którym są. Ta sytuacja na pewno w wielu z nas wywołała refleksję. Koronawirus zamknął drzwi do nich, ale może paradoksalnie otworzył potrzebę kontaktu, opieki, troski. Jak odrobić tę lekcję zaniedbań, jak możemy pomóc naszym relacjom z naszymi rodzicami i dziadkami?

Ewa Woydyłło:  – Po prostu nawiązywać kontakt i podtrzymywać go. Nawet gdy teraz ze względu na pandemię nie możemy się jeszcze normalnie spotykać, to można dzwonić. Nawet w głupich, pozornie błahych sprawach. To może być pretekst. Rozwiązuję krzyżówkę. Dzwonię do mamy, a jeśli mieszkamy razem, to wołam: Mamo, co ma podobne owoce do jagód, to akurat hasło z naszej krzyżówki w tym numerze (śmiech). Nie wiesz, to poszukaj mi, proszę. Albo na przykład: Słuchaj, wymyśl jakiś czterowiersz, bo twój wnuk chce napisać laurkę dla swojej pani wychowawczyni,
ty pamiętasz tyle wierszyków. To jest taka naturalna stymulacja. Jak się z kimś ma dobrą relację, to takie rzeczy są naturalne.  […]

Dalszy ciąg rozmowy w numerze majowym.  Zapraszamy. 

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *