DJ Wika – Starość to jest życie!
Właśnie skończyła 77 lat i nie zwalnia tempa. Ambasadorka seniorów i idolka młodzieży, od kilku lat rozkręca międzypokoleniowe imprezy taneczne. O życiu, które jest pasją, opowiada Wirginia Szmyt, czyli DJ Wika.
Autor: Iwona Maciszewska, Zdjęcia: Piotr Suchecki
Mieszkanie w bloku, dwa koty, wózeczek na zakupy, kwiatki na klatce, uśmiech dla wszystkich. A tu nagle didżej, całonocne imprezy w klubach, wyjazdy. Jak sąsiedzi przyjęli pani nową profesję? Wywołało to u nich podziw czy raczej pukali się w czoło?
Tak naprawdę to gram już od 20 lat, wcześniej prowadziłam potańcówki dla seniorów w domu kultury, ale dopiero od czterech-pięciu lat jestem rozpoznawalna. I kiedy to nastąpiło, gdy zaczęłam grać w klubach dla młodzieży, z młodymi didżejami, organizować dancingi międzypokoleniowe, jedni przyklasnęli, a inni kręcili kółka na czole. Ale to była grupa, która nie lubi chodzić na zabawy i w ogóle niewiele ma z życia.
To kto przychodzi potańczyć?
Do warszawskiego pubu, w którym co środa gram dla gości w wieku 50+, przychodzą głównie emeryci. Bywalcy moich potańcówek traktują je jako formę gimnastyki, wyjścia z domu, aktywności. Oczywiście, jak to w pubie, są też osoby nastawione na rozrywkę, zawieranie znajomości, flirt. Ludzie są różni, każdy ma inne zainteresowania i oczekiwania, ale najważniejsze, że im się chce.
To takie osoby jak pani mobilizują innych seniorów do działania.
Emerytów jest bardzo wielu, nie wiem, ilu mieszka w Warszawie, ale w Polsce jest nas około 10 milionów. To bardzo duża grupa społeczna, dlatego wykorzystuję swoją popularność do walki o miejsce seniorów w społeczeństwie, o to, żeby było ono takie samo, jakie mają grupy czynne zawodowo. Ponieważ sama jestem seniorką, wiem, czego potrzeba ludziom w moim wieku. Przez wiele lat byłam animatorem kultury. Starałam się tak organizować czas członkom klubu seniora, by ich aktywizować, poszerzać wiedzę i rozbudzać zainteresowania. Zapraszałam gości reprezentujących różne dziedziny: kulturę, politykę, służbę zdrowia, organizowałam brydża, spotkania poetyckie. I imprezy taneczne.
Dzwoni telefon. – Nie odbiorę, to z Łodzi, zapraszają mnie na granie. Oddzwonię później.
Nie przeszkadza pani hałas na imprezach?
Kiedy gram, nie przeszkadza, bardziej migoczące światła. Za to gdy wracam, siadam, mam wszystko pogaszone, tylko czasem włączam komputer, żeby sprawdzić, co się dzieje. Parzę herbatę, robię sobie kąpiel z bąbelkami. Muszę tak posiedzieć z godzinę w ciszy, w spokoju, głaszcząc koty, i dopiero mogę się położyć spać. Zasypiam 2.30–3, muszę mieć 8 godzin snu, a jak mam 10, to też dobrze.
A jak pani wytrzymuje tyle godzin na nogach? Musi być pani okazem zdrowia.
Jak się rozegram, to trudno mi skończyć, ale kiedy wracam do domu i ściągam buty, zaczynam czuć zmęczenie. Od wielogodzinnego stania bolą mnie stopy, mimo że nie stroję się w obcasy. Byłam dziec- kiem dość chorowitym, przez rok z przerwami leżałam w szpitalu, nie mogłam chodzić, mam endoprotezę stawu biodrowego. Kilkanaście lat temu miałam dwie kolejne operacje, bo najechał na mnie rowerzysta. Przez dwa lata chodziłam o kulach i tak grałam. Znajomi żartowali sobie: gdzie idziecie na zabawę? Do kulawej. Dla mnie praca była rzeczą normalną, ale mam też z tego okresu różne doświadczenia, które dały mi do myślenia. Na przykład parę razy okradziono mnie w tramwaju – ktoś pomagał mi wsiąść, potem patrzę, nie mam portfela. Takie jest życie. Przez ten okres doświadczyłam też tego, z czym się borykają ludzie niepełnosprawni.
I dlatego im teraz pani pomaga?
Zawsze udzielałam się społecznie, pracowałam z ludźmi niepełnosprawnymi, odrzuconymi, bo czułam taką potrzebę. Przy okazji mam tę siłę, żeby o nich mówić. Myślę: tyle takich pięknych osób, dziewczyn prześlicznych, które są głuche, niewidome, niepełnosprawne – one już są odrzucone. I złość mnie bierze. Należy zmienić podejście do niepełnosprawności, zwłaszcza wśród ludzi młodych.
Jest pani urodzonym społecznikiem.
Zanim jeszcze miałam wywiady w telewizji, sugerowałam, żeby powstał np. program telewizyjny dla seniorów, ale słyszałam: A kto was będzie oglądał? No, jak to kto?! – mówiłam. Sami siebie będziemy oglądać! Nie oglądać – będziemy słuchać, co się dzieje, jak żyjemy, jak sobie radzimy z różnymi stresami, co możemy, nawet ogłoszenia matrymonialne mogłyby być, bo ludzie w tym wieku także się kochają. Starość to nie jest koniec świata, starość to jest życie. I powiedziałabym, że to życie powinno być jeszcze łatwiejsze i piękniejsze, bo człowiek jest mądrzejszy.
Co pani dała popularność?
Nie przypuszczałam, że będę tak upubliczniona, i na początku było mi z tym bardzo trudno, byłam zażenowana. Myślałam: a co to takiego wielkiego to moje granie? Potem doszłam do wniosku, że gdybym nie grała, tylko robiła coś innego, równie pożytecznego, toby mnie nikt nie dostrzegł, a dzięki temu, że gram z młodymi, że biorę udział w programie integracji pokoleń, mogę to dobrze wykorzystać. Nie podobał mi się stosunek młodych do starości, opinia, że starość jest beznadziejna, że seniorzy są nieciekawi, roszczeniowi, krzykliwi i niedomyci.
To jacy są seniorzy?
To się bardzo zmienia na plus. Teraz mamy uniwersytety trzeciego wieku, seniorzy są lepiej wykształceni, coraz bardziej oświeceni, otwarci na świat, bardziej rozrywkowi, bo i dostęp do rozrywki, co ważne – taniej, jest coraz łatwiejszy. Duży nacisk kładzie się na promocję zdrowia, czyli promocję ruchu przede wszystkim. Dotąd starsze pokolenie myślało, że jeśli się odpoczywa i leży, to jest się zdrowym, a przecież jest odwrotnie. Dla mnie to, że pracuję, będąc na emeryturze, jest całkiem naturalne, ale dla wielu to szok. Bardzo dużo daje też internet i w ogóle media. Telewizja pokazuje na przykład, jak się modnie ubierać i czesać. Dużo jeżdżę po Polsce i widzę, jak bardzo zacierają się granice. Teraz mieszkańcy wsi nie odróżniają się strojem od tych z dużych miast, nawet w maleńkich ośrodkach gminnych (a teraz takie piękne powstają) panie na moich zabawach są takie eleganckie, w modnych sukienkach, fajnych portkach, pięknie się prezentują. Może jeszcze nieco mniej niż mieszkanki miast dbają o figurę, ale życie na wsi jest trochę inne. Jednak tu też coraz częściej jest już gimnastyka w świetlicach, to wszystko bardzo pozytywnie się zmienia.
A za panią to już trudno nadążyć.
Jestem jeszcze ambasadorem społecznym rządowego projektu „Senior-Wigor”, czasopisma „Senior”, zasiadam w kapitule konkursu „Potrzebni sąsiedzi”, działam w organizacjach dla upośledzonych. Jestem tak puknięta, że jeszcze od 16 lat organizuję wczasy dla seniorów za grosik. Teraz jeździ na nie 800 osób rocznie, bez biura!
I sama pani to wszystko organizuje?
Wciągnęłam 10 koleżanek, które są wolontariuszkami tak jak ja. Dwutygodniowe wczasy nad morzem, z wyżywieniem, np. w maju, kosztują 710 złotych, a w sezonie około tysiąca, więc to są ceny do zaakceptowania.
Jak to możliwe, ma pani sponsorów?
Żadnych sponsorów nie mam, tylko układy z właścicielami pensjonatu. Nie ma żadnego problemu, jak się chce, to można dużo rzeczy zrobić.
Co pani robi w wolnym czasie?
Ja nie mam wolnego czasu. Mam czas bardzo zajęty. Pracuję prawie codziennie. A muszę jeszcze odpowiedzieć na listy, sprzątnąć mieszkanie, umyć kuwety kotom, zrobić zakupy. Coś poczytać trzeba, bo lubię wiedzieć, co się dzieje w świecie, w kraju. Telewizji nie oglądam, bo nie mam kiedy, ale na portalu sprawdzam. Czasami coś ugotuję, wtedy na parę dni. Mam teraz grać na pokazie mody, to duża impreza, muszę się do niej przygotować. Denerwuję się, nie jestem muzykiem ani wodzirejem. Nieraz wychodzę, jak ostatnio w Kielcach, a tu 3 tys. osób. Nie jestem gwiazdą, jak Rodowicz, jestem zwykłą emerytką, a tu stoję przed tłumem ludzi i muszę zabawiać, porwać do tańca, jeszcze im muszę coś powiedzieć. Muszę się do tego przygotować. Nie mam czasu na wszystko.
To co by pani robiła, gdyby pani miała czas?
Bardzo rzadko spotykam się ze znajomymi, z rodziną, więc pewnie nadrobiłabym zaległości. A najbardziej lubię się wyciszyć i nic nie robić. Chodzić w piżamie od okna do okna, patrzeć na ptaki, które wyjadają z karmnika, zaznać trochę samotności. Ponieważ ciągle jestem wśród ludzi, lubię samotność.
Jak pani o siebie dba?
Nie uprawiam sportu, bo nie mam teraz czasu, w życiu nie byłam w sanatorium, zwyczajnie nie mam kiedy jechać. Nie objadam się, jem to, co lubię, mniej, ale częściej. Nie przepadam za ciężkostrawnymi pokarmami, mam po nich problemy, więc nie jadam. Kanapkowy system też nie jest zbyt zdrowy, więc wprowadziłam sałaty. Ostatnio na kolację robię taką: liście zielonej sałaty, pomidor, jajko, ser feta, szczypior, trochę oliwy, cytryny – i taką michę zjem. To nie jest tłuste ani kaloryczne, człowiek czuje się lekko. Lubię zjeść zupę mleczną rano, zacierki. Uwielbiam pomidory, no i jabłka. Nie przepadam za mięsem, za to uwielbiam słodycze, ale jak sobie pozwolę na ciacho do kawy, to mogę cały dzień nie jeść.
To niesamowite, ile jest w pani młodzieńczości!
Nie patrzę w lustro, że tu nowa zmarszczka, tam zmarszczka, to jest normalne, nie muszę się podobać tak, jak kiedyś chciałam. Jeśli się komuś spodobam, to i z moimi zmarszczkami. Nie poprawiam urody, u fryzjera byłam chyba raz w życiu. Za to muszę się wyspać, bo inaczej mam czerwone oczy. Ale przede wszystkim człowiek powinien być czysty. Obowiązkowo dwa razy dziennie nawilżam ciało. Gimnastykuję się. Przeciągam się co rano, o, tu wisi drążek, muszę dbać, żeby mi nie urósł brzuch. Przez wiele lat uprawiałam gimnastykę, więc dbałam o figurę, zawsze regularnie robiłam 30 podciągnięć z wyprostowanymi nogami pod kątem prostym. Całe życie robiłam te brzuszki, ale po operacji nie mogę się podciągać, więc teraz rano przez 10–15 minut robię skłony i ćwiczenia przy drzwiach. Chodzi o to, by mieć proste plecy, nie potrzeba nic takiego, stanąć przy drzwiach, jak kot się porozciągać, tylko tyle.
Wika nie rozstaje się z laptopem. Klika. – Przepraszam, tylko zerknę, bo ktoś do mnie napisał na Facebooku, już, sekundeńkę.
Ilu ma pani znajomych na Facebooku?
Chyba ponad dwa tysiące, mam jeszcze fanpage, swoją stronę. O, to jest moje zdjęcie na Facebooku, a to jest zaproszenie do Chicago. Wiele osób dziękuje mi za wsparcie, za inspiracje, za to, że… jestem.
Świetnie się pani porusza w nowych technologiach. Komputer, muzyka profesjonalnie skatalogowana, maile, Facebook, smartfon…
Alfą i omegą nie jestem. Komputer mi szwankuje, ale żebym wiedziała, co tam jest w środku, to nie bardzo… Mail wyślę, coś tam napiszę, mam 10 tys. utworów w komputerze, porobiłam playlisty. A ten telefon mam dopiero od tygodnia, zachciało mi się z dotykowym ekranem, to teraz mam. Ale się cieszę, zmuszam komórki do myślenia, uczę się nowych rzeczy. Człowiek nie powinien przestać poznawać.
Znów telefon. Nie, proszę pani, dodzwoniła się pani do Wiki. Imprezy odbywają się w każdą środę od 15. Tak, tak, każdy może przyjść, gramy dla osób 50+. I do mnie: Tancerka dzwoniła.
Kiedy według pani kończy się młodość?
Młodość się skończy, kiedy człowiek przestanie chcieć żyć, wtedy kiedy przestanie panią obchodzić świat, życie, to, co się wokół pani dzieje, kiedy przestanie się pani interesować sobą, żeby wyglądać dobrze. Ja na przykład lubię się przejrzeć w lustrze, sprawdzić, jak wyglądam, lubię się uczesać, skropić się swoją ulubioną wodą, być w jakiś sposób modna, a nie wciągnąć stare spodnie. Chcę takie, które są na czasie. Wiele osób w moim wieku wszystkiego sobie odmawia, ja nie. Jeśli tylko mogę, pozwalam sobie na jakiś drobiazg. Teraz szukałam torebki. Myślę sobie: jadę do seniorów, reprezentować tę grupę wiekową, więc muszę się dobrze prezentować, nie mogę pójść obszarpana.
Robi pani czasem podsumowania?
Myślę o tym, żeby pewne rzeczy załatwić zawczasu, żeby nie zostawiać po sobie bałaganu, kłopotu rodzinie. To wszystko są sprawy, o których nie myślę z przerażeniem, tylko racjonalnie. Na razie nie dostrzegam upływu czasu, dlatego że się nad tym nie zastanawiam. Szkoda mi czasu na takie rozmyślania. Czuję się świetnie, mogę sama pójść na zakupy. I pracować. Jeżeli zacznę się gubić, zauważę, że zaczynam wzbudzać litość, a nie sympatię, to nie będę grała na siłę, wiem, kiedy odejść.
Przeżyłam życie bardzo ciekawie, kochając je, ucząc się go i wyciągając wnioski. Wszystko robiłam z wielką miłością, wyszłam za mąż bardzo wcześnie, ale rozwiodłam się, bo wiedziałam, że mamy zupełnie inne drogi życia, że nie da rady, dlatego rozwód nie był dla mnie dramatem. Myślałam sobie, że drugie małżeństwo będzie musiało być inne. I akurat drugie było cudowne, przeżyłam z mężem trzydzieści parę lat. Miałam bardzo ciekawych partnerów, ale też bardzo różnych, dlatego wiem, że związek może człowieka rozwinąć, ale może również zgasić. Człowiek może przy drugim nie mieć odwagi się rozwinąć, ale może też być odwrotność, miłość, która działa jak podlewanie kwiatów.
Zakłada pani, że może się jeszcze zakochać?
Miłość może się zdarzyć w każdym wieku. To zależy, kto czego oczekuje od miłości, jak ją sobie wyobraża. Może jej pragnie, bo nigdy jeszcze nie był szczęśliwy albo nie umie być sam, albo może chciałby jeszcze raz być szczęśliwy tak samo jak z kimś, kogo stracił. Nie należę do tych osób. Wiem, co to znaczy być kochaną, i to doświadczenie pozwala mi patrzeć na życie inaczej. I dlatego że jestem mądrzejsza, wiem, że mnie już nie spotka miłość, jakiej doświadczyłam, a innej nie chcę. Wolałabym zostać przy wspomnieniu tego, co było piękne, niż ewentualnie się rozczarować. Co nie znaczy, że nie poszłabym na spacer z jakimś przyjemnym gościem.
A jak to jest z życiem erotycznym?
Niewiele się różni starość od młodości pod tym względem. Są i małżeństwa, i przyjaźnie, i miłostki. Ludzie przychodzą potańczyć, czasem wychodzą razem, potem się rozstają po śniadaniu. Seks nie wymiera, temperament często wciąż jest. Seks przecież wycisza, uspokaja, daje dużo przyjemności, radości, chwilę zapomnienia, jeśli jest ludziom dobrze z sobą, gdy są razem, to służy ich zdrowiu. Osoby mające udane życie małżeńskie, erotyczne, żyją dłużej, spokojniej.
Pani mąż odszedł kilka lat temu.
Ponad pięć… Dwa tygodnie po śmierci męża grałam, ale to nie znaczy, że mniej cierpiałam niż inni, nie jestem zwolenniczką epatowania przeżyciami, to moje prywatne sprawy. Nie oczekiwałam współczucia, nikt nie zrozumie, co drugi człowiek ma w środku. Grałam i patrzyłam, jak ludzie tańczą, a mi łzy leciały, ale wolałam to, bo komu jest potrzebne cierpienie? Cierpisz, to się zajmij czymś tak, żebyś nie cierpiał. To właśnie mój sposób na życie. Ale do dzisiejszego dnia nie gram „Love story”, to była melodia, którą zagrałam mężowi na pogrzebie. Nikt mi go nie zastąpi.