Czuję radość z bycia tu i teraz – wywiad z Anią Wyszkoni

Słowa jej piosenek niosą refleksję nad życiem – radościami, tęsknotami i bólem. Mówią o miłości i rozłące. Anna Wyszkoni tak jak „Moda na Zdrowie” od ponad dziesięciu lat dzieli się z nami tym, co najbardziej ludzkie, intymne, ważne. Dziś wyznania bardzo osobiste o dojrzewaniu artystki, kobiety i matki.

Rozmawia: Joanna Weyna Szczepańska Zdjęcia: Rock House

Aspekt duchowy, który wybrzmiewa w pani piosenkach, wydaje się być dla pani bardzo ważny…

To prawda i nie wstydzę się tego. Wierzę, że czuwają nade mną dobre anioły i wiele codziennych spraw ma dla mnie wymiar duchowy. Zresztą wasza redakcja również inspiruje do szukania ich wśród ludzi, mam na myśli wybór Anioła Farmacji i Medycyny. Więc anioły są w życiu bardzo ważne. Dla mnie szczególnie, ponieważ miałam bardzo religijną babcię, która wywarła na mnie niewątpliwy wpływ. Nawet po jej śmierci nieraz poczułam jej dobrą, przyjazną bliskość. Bardzo kochałam babcię i jestem wdzięczna losowi, że pozwolił mi pożegnać się z nią, gdy odchodziła po ciężkiej chorobie.
Kiedy powstał utwór „Wiem, że jesteś tam”, dostałam mnóstwo podziękowań. Ludzie dzielili się ze mną osobistymi historiami. Pisali, że ta piosenka podnosi ich na duchu w trudnych chwilach. Pomaga odezwać się do Boga… Słowa do tej wspaniałej kompozycji Ani Dąbrowskiej napisała Karolina Kozak, z którą współpracowałam również przy kilku innych utworach. Gdy po raz pierwszy usłyszałam muzykę, wiedziałam, że tekst musi dotykać sfery duchowej, zabrzmieć w prostych, ale niebanalnych słowach. Karolina fenomenalnie oddała to, co zagrało w mojej duszy po odsłuchaniu kompozycji Ani.

Czy pisze pani własne teksty?

Tak, choć najczęściej wtedy, gdy coś w moim życiu zazgrzyta, pojawią się trudniejsze emocje. Wtedy łatwiej chwycić mi za pióro. Przeważnie piszę o miłości, gdyż jest treścią życia. Gdy powstała piosenka „Biegnij przed siebie”, którą napisałam z myślą o dzieciach, dostałam wzruszający list od dojrzałego już mężczyzny. Zwierzył się w nim, że słuchając tego utworu, zawsze wspomina dzieciństwo na wsi i postać ukochanego dziadka. To niesamowite, jeśli tworząc, mamy wpływ na czyjeś stany, uczucia, emocje. Chciałoby się powiedzieć: niech dobra energia krąży między nami. Mam nadzieję, że taką właśnie energię udaje mi się przekazać w moich piosenkach i na koncertach.
Jednak w pani piosenkach nie brakuje nostalgii i smutku. Nawet w żartobliwej puencie jest ukryta przestroga, że miłość to nie bajka. Uważajcie, kochani!
No tak; „Czy ten pan i ta pani są w sobie zakochani? (śmiech). Mówiąc o miłości, można popaść w przykry banał. Bo jeśli powiem, że jest wielowymiarowa i każdy odczuwa ją na swój sposób, a często trudno w ogóle ją zdefiniować, nie będę oryginalna. Ale to prawda! Może dlatego wolę czasem wyśpiewać jej ciemniejsze barwy, ale ciemniejsze, nie znaczy – gorsze. Pośród moich kompozycji jest wiele radosnych piosenek, jak choćby „Na cześć wariata”. Zachęcam w niej do odrobiny szaleństwa i do luzu.

Czy przypominając sobie siebie sprzed dziesięciu lat i patrząc teraz, widzi pani dwie różne osoby? Z chudej i żywiołowej dziewczyny biegającej po scenie zmieniła się pani w kobietę pełną seksapilu. Dojrzalszą, piękniejszą… Jak doszło do tej przemiany?

Miło to słyszeć. Ta dziewczyna ubrana na czarno to już przeszłość, ale będę wspominać ją z nostalgią. W młodości przechodziłam chyba typowy etap buntu. Byłam nieco wycofana, odbierałam świat w czarno-białych barwach, tych czarnych widziałam więcej… Ale jednocześnie miałam w sobie niebywałe pokłady energii. I cel, którym było śpiewanie i występy na scenie. Konsekwentnie dążyłam do realizacji swoich marzeń. Byłam nieśmiała, ale zdeterminowana. Kontakt z ludźmi, którzy przychodzili na nasze pierwsze koncerty, dawał mi solidnego kopa do działania. Życie toczyło się w zawrotnym tempie. Nie przeszkadzał mi ten stan.

I w tym biegu, mając zaledwie 21 lat, urodziła pani syna. Z jednej strony kariera nabierająca rozpędu, z drugiej wejście w macierzyństwo. Jak udało się to pani pogodzić?

Kariera do za duże słowo. Nigdy nie myślałam, że chcę zrobić karierę. Chciałam śpiewać, spełniać się w tym, co kocham. Nie byłam nastawiona na zdobywanie sławy i pieniędzy. Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, poczułam przerażenie, ale wmówiłam sobie, że będzie dobrze. Po prostu, uwierzyłam w to. Synek mocno mnie absorbował, ale dzięki wsparciu najbliższych, a zwłaszcza mamy, udało się pogodzić koncertowanie i nagrywanie płyt z wychowywaniem dziecka. Teraz, gdy patrzę na tamten czas z perspektywy jedenastu lat, uśmiecham się do tego chudzielca z maleńkim dzieckiem na ręku i myślę sobie: dałaś radę, dziewczyno! Ale dobrze pamiętam noce, gdy nosiłam Tobiasza na zmianę z mamą. Pamiętam emocje towarzyszące rozstaniu z ojcem syna i początki samodzielnego życia we własnym mieszkaniu. Bywało naprawdę ciężko.

Porównując narodziny syna i córki wyraźnie widzi pani, że…

Widzę, że to, jak wychowuje się dzieci, zależy przede wszystkim od nich samych. Od ich temperamentu, charakteru, wrażliwości. Pewnie, że zostając mamą po dwudziestce nie miałam czasu roztkliwiać się nad pierwszym ząbkiem, słowem czy krokiem synka. Ale pamiętam te momenty wyraźnie i cieszą mnie tak samo jak podobne wydarzenia związane z Polą. Na pewno zupełnie inaczej wychowuje się chłopca niż dziewczynkę. To różne światy, więc i relacje wyglądają inaczej. Tobiasz i Pola wymagają zupełnie innej „instrukcji obsługi”, choć przyznaję, że macierzyństwo w późniejszym wieku lepiej smakuje. Mam czas, a przede wszystkim większą świadomość tego, aby się nim delektować. Wciąż mam ogrom obowiązków, często wyjeżdżam. Moje życie zawodowe nadal jest niezwykle intensywne, więc pod tym względem niewiele się zmieniło. Jednak teraz udaje mi się tak organizować codzienne życie, aby był w nim czas przeznaczony tylko dla dzieci. Kiedy jadę w trasę, mówię o tym otwarcie, choć widzę, jak Poli krzywi się buzia na widok spakowanej walizki. Gdy jednak obiecuję, że po powrocie będę już tylko dla niej, ona wie, że może mi zaufać. Dotrzymam słowa.
Dużo czasu spędzamy również z 11-letnią córką mojego partnera, Oliwią, czyli tworzymy tzw. rodzinę patchworkową. Bywa ciężko, ale dajemy radę.

awy
Przyznaje więc pani, że tworzenie rodziny łączonej jest dużym wyzwaniem? Napotyka pani wiele trudności?

Oczywiście. W mediach kreuje się czasem wyidealizowany obraz takiej rodziny. Kiedy związałam się z obecnym partnerem i narodziła się nasza córeczka, mój syn miał prawo poczuć się zagrożony. Na dodatek przeprowadziliśmy się w nowe miejsce. Z dala od ukochanych dziadków. Nowa szkoła, środowisko i odmieniona rodzina to było dla niego wyzwanie, zdarzały się spięcia, niełatwe rozmowy. Również z partnerem dochodziło do ostrej różnicy zdań. Musieliśmy jasno wyznaczyć role w rodzinie. Kto kim jest dla kogo – bez tworzenia krzywdzącej hierarchii, np. że najważniejsza z dzieci jest Pola, bo to nasze wspólne dziecko. Zależy mi bardzo, aby cała trójka czuła się dobrze w naszym domu. By relacje między dziećmi były dobre. Pracujemy nad tym ciężko każdego dnia.

Urodziła pani dwoje dzieci i… wygląda kwitnąco!

Macierzyństwo i udany związek uskrzydlają mnie. Uwielbiam być kobietą i myślę, że ten pozytywny, wewnętrzny stan najlepiej wpływa na mój image. Nie trzymam się rygorystycznie żadnej diety i nie ćwiczę, by schudnąć. Wizyty w sali do fitness i na siłowni sprawiają mi po prostu przyjemność. Każdej kobiecie zalecałabym codzienny, choćby 10-minutowy trening rozciągający. To nie muszą być wyczerpujące i wymyślne ćwiczenia. Wystarczy parę chwil gimnastyki, aby poczuć przypływ energii.
Bardzo ważne jest dla mnie wysypianie się. Wierzę, że dobry i regularny sen jest ważniejszy dla dobrego wyglądu niż wymyślne kosmetyki.  Nie ukrywam też, że lubię dobrze wyglądać i gdy obcięłam włosy, a potem zmieniałam ich kolor, robiłam to z rozmysłem, z potrzeby serca.
Codziennie rano nakładam na policzki odrobinę różu i podkreślam rzęsy. Nawet wtedy, gdy nie wychodzę z domu. Robię to dla własnego, lepszego samopoczucia. Po prostu lubię o siebie dbać. Co do poranków, to powiem jeszcze, że nauczyłam mojego partnera jeść śniadania. Nie wyobrażam sobie rozpoczęcia dnia bez tego posiłku. Potem bywa już różnie (śmiech). Zdarza mi się nawet spożywać posiłek o jedenastej wieczorem, ale z reguły nie jadam ciężkostrawnych i tłustych potraw. Dla siebie nie gotuję, jednak robię to dla dzieci. I wtedy się naprawdę przykładam! W tym miejscu muszę pochwalić mojego partnera, który często przygotowuje dla nas posiłki, np. pyszne kolorowe sałatki. Mogę jeść je w dużych ilościach i o każdej porze. Na szczęście nie są tuczące (śmiech).

Rozmawiając z panią, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Anna Wyszkoni jest obecnie w rozkwicie urody i artystycznych możliwości. Zastanawia się pani, co będzie za 10 lat?

Jeśli chce mnie pani postraszyć upływem czasu, nie boję się go (śmiech). Kiedy przekraczałam trzydziestkę, wielu moich rówieśników marudziło i skarżyło się, że trzydziestka to rozbrat z młodzieńczością. Zaczynamy być na dobre dorośli. Niektóre moje koleżanki przeżywały z tego powodu coś na kształt depresji. Ja nie boję się tych umownych granic, bo są umowne właśnie, a żyjemy po to, by się rozwijać i zmieniać. Stawać się lepszymi i ciekawszymi ludźmi, choćby kosztem siateczki zmarszczek na twarzy. Moja mama zawsze zachwalała dziesięciolecie między 30. a 40. rokiem życia. Powtarzała, że to wspaniały czas dla kobiety, gdyż odchowane dzieci pozwalają na wygospodarowanie czasu dla siebie. Mam wiele planów związanych z osobistym rozwojem. Właśnie powróciłam do tańca, mam zamiar doszlifować angielski i nauczyć się języka włoskiego. Na pewno wymyślę jeszcze coś nowego.

Czyli przede wszystkim rozwój osobisty i szukanie nowych wyzwań?

Wspaniałym doświadczeniem było dla mnie uczestnictwo w warsztatach dla rodziców „Wychowanie bez porażek” metodą Gordona. Polecam każdemu! Żyjemy w czasach wyjątkowo dynamicznych przemian obyczajowo-kulturowych. Kultura społeczna, sposób przeżywania rzeczywistości, komunikowania się, a nawet systemy wartości zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nasze babcie w młodości nie śniły nawet o telewizorze czy komputerze, a już ich rodzone wnuki buszują po internecie i zakładają konta społecznościowe, funkcjonując bez problemu w wirtualnej rzeczywistości. Uważam, że warto mieć świadomość tych przemian, a także wiedzę, jak w zawrotnym tempie przemian zachować status quo rodziny i poczucie bezpieczeństwa. Na warsztatach dowiedziałam się np., że mój syn jest z tzw. pokolenia Y, ale córka już z pokolenia Z. Może to nieco zabawnie brzmi, takie kategoryzowanie, ale zastanowiłam się nad różnicami. Łatwiej potem zrozumieć pewne sytuacje, które dotyczą naszych dzieci, i szukać płaszczyzn porozumienia, punktów stycznych między ich postrzeganiem świata a wyznawanymi przez nas wartościami. Stwarzać przestrzeń dla wyrażania pozytywnych uczuć, dzielenia się bliskością i miłością. Dążyć do wzajemnego zrozumienia.
Pamiętam, jak na początku podstawówki Tobiasza ślęczałam z nim nad zeszytami. Denerwowałam się, traciłam cierpliwość. Oboje z synem byliśmy tym ślęczeniem podrażnieni i zmęczeni. W pewnym momencie powiedziałam „dość”. Wyznacznikiem rodzicielskiej odpowiedzialności nie musi być wspólne odrabianie lekcji, choć na pewno należy wykazywać zainteresowanie szkołą i tym, co dziecko robi na lekcjach, z jakimi problemami musi zmierzyć się poza domem. Ja zamówiłam dla syna kilka korepetycji, a sama zaczęłam jeździć z nim na basen. Mieliśmy z tych wypadów nie tylko wielką frajdę. Udało się zbudować klimat do przyjacielskich, niewymuszonych rozmów. Bez poczucia presji, zniecierpliwienia i nieustannego pośpiechu. Myślę, że te wspólne wypady na basen zbliżyły nas bardziej niż nerwówka nad zeszytami.

Mówi pani o teraźniejszości. A jak widzi pani siebie w przyszłości?

Na pewno uśmiechniętą i pogodną. Mam nadzieję, że wciąż na scenie, gdyż śpiew i taniec to mój żywioł i bardzo ważna część życia. Jednak, czy takie wybieganie w przyszłość ma sens? Czerpię ogromną radość z bycia tu i teraz. Jestem wdzięczna za to, co mam i co osiągnęłam, ale również za to, co było, za trudne doświadczenia i przeżycia, które mnie w pewien sposób kształtowały. Dawno przestałam postrzegać świat w czarno-białych barwach. Kolorów widzę coraz więcej. Te szare też mają swój urok.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *